sobota, 21 kwietnia 2012

Shūsaku Endō "El samurái" (侍、Samurai)

Zauważyłem że ostatnio mniej piszę o książkach. To chyba sprawa czytnika, przechodzę płynnie od jednej pozycji do drugiej bez rytuału odkładania przeczytanej książki na półkę, przekładania zakładki, oglądania obrazków czy prostego zważenia tomu w dłoni. To ostatnie w połączeniu z zapachem zadrukowanych kartek diabelnie przyjemne! Poza tym wszystko co ostatnio przeczytałem poruszyło mnie w sposób nie zawsze łatwy do określenia i zamknięcia w prostych słowach. Do "Samuraja" zajrzałem zachęcony interesującą recenzją Aithne, przeczytaną dość przypadkowo przy okazji szukania informacji o "Jestem kotem". Prawdopodobnie bez niej nadal odkładałbym czytanie na później, przekonany że rzecz jest głównie o zatapianiu miecza w trzewiach wrogów i własnych. Tak jednak nie jest. To jest książka o podróży do źródeł człowieczeństwa, o przyczynach pierwotnych potrzeb ducha, o narodzinach wiary. Najbardziej zadziwiająca podróż Hasekury Rokuemona i ojca Velasco odbywa się w ich postrzeganiu świata. Kiedy się poznają trudno o większy kontrast. Zubożały samuraj, poganin zadowolony z twardego wiejskiego życia jakie przypadło mu w udziale oraz ambitny urzędnik organizacji religijnej o światowym zasięgu, marzący o znaczącym awansie w hierarchii. O objęciu biskupstwa Japonii. Złośliwy los kazał im połączyć siły i poświęcić kilka lat wysiłków na wykonanie zadania od początku skazanego na niepowodzenie. Zbliżają się do siebie w sposób zaskakujący nawet dla nich, odkrywając po drodze Boga przegranych, chorych i zagubionych. Boga trzymającego się z daleka od gabinetów polityków, biskupich pałaców i watykańskich bazylik. Docierają do gorącego jądra chrześcijaństwa.
Wszystko to ładnie napisane i okraszone przygodowym smakiem. Książka mi się podobała również dlatego że odkrywa jeden z powodów dla których japońska mentalność jawi mi się dziwnie bliska, biorąc pod uwagę że nigdy w Japonii nie byłem, nie studiowałem kultury ani języka. Pisze Shūsaku Endō że Japończyk szuka równowagi, nie interesuje do gorące ani zimne tylko letnie. Nie interesuje go obietnica lub groźba pośmiertnych kolei losu, tylko to co ma znaczenie tu i teraz. I to mi się podoba. Nie wiem na ile ten obraz jest zgodny z rzeczywistością, ale jakaś przyczyna porażki ewangelizacji w Japonii musi być. Shūsaku odrzuca w książce japońską tradycję religijną i opowiada się po stronie najgłębszej wiary. Paradoksalnie, najgłębsza wiara nie jest możliwa do pogodzenia i globalnymi interesami instytucji religijnych, mówi Endō. Taki wniosek nasuwa się sam, proszę księdza.

piątek, 20 kwietnia 2012

Azure Ray "Larraine"



Wyłowiłem ten kawałek słuchając w samochodzie albumu ''Drawing Down The Moon'' (2010). Jechaliśmy ze znajomymi na obiad do Casa Fito w Chimiche, miejsce zasługujące na osobnego posta ze względu na wyróżniające je walory gastronomiczno estetyczne. Znakomity escaldon, serwowany z kawałkami grubo krojonej białej cebuli i świeżym kozim serem, bacalao z kasztanami,  soczyste secreto ibérico, niezłe wino i czekoladowy tort na deser. Po posiłku zostało miłe kulinarne wspomnienie. Po podróży, ta piosenka. Początkowo ujęła mnie ciepła, matowa barwa idealnie pasujących do siebie głosów i nieco monotonny rytm. Później zwróciłem uwagę na narastające napięcie: do samotnej gitary dołącza basowa, następnie perkusja i w końcu smyczki. Jednak powaliło mnie dopiero kiedy słowa zaczęły docierać do zahipnotyzowanej melodią, półuśpionej kołysaniem samochodu świadomości.
Teraz słucham ich bezustannie..

AZURE RAY "Larraine"

You grew up in a patch
Some say that it was cursed
You spent your whole life
Trying to wash away the dirt
They said that you were nothing
With their hands under your skirt
So you tide yourself away
With a rag under your shirt
Oh Larraine

Your daddy loved you wrong
While he pointed his gun
Your mother turned her face
Being princess of grace
Oh Larraine

They left you in the woods
To find your way back like a dog
You cried in the dark
While they drank beers on the lawn
Oh Larraine
Oh Larraine

The nightmares wouldn’t stop
So you drink them to a haze
But when you cut the lines
They put you away

You had a little girl
Who writes songs about your pain
An episode of grace
And now she’s living in L.A
Oh Larraine
Oh Larraine

Most of them I never knew
But that is just as well
Even as I cry for you
I know they’re all in hell
Oh Larraine

Don’t you know it was all for you Larraine
Everything I did was for you Larraine
Cause what they did to you they did to me


środa, 11 kwietnia 2012

Forestal Park - Las Lagunetas, km 16

Lepiej późno niż wcale. W końcu doszło do otwarcia "Forestal Park" przy drodze z Esperanzy na Teide. Trzeba przyznać że propozycje są ciekawe i przystosowane do różnych możliwości, od łatwych rodzinnych do zapierających dech podniebnych spacerów. W ubiegła sobotę przeszliśmy pięć różnych tras i zostało nam do pokonania jeszcze kilka. Nowy sprzęt, sympatyczni instruktorzy, niezapomniany zapach kanaryjskiej sosny i eukaliptusa. Teneryfa to nie jest idealne miejsce do plażowania, Teneryfa to świat gór..

czwartek, 5 kwietnia 2012

Steve McCurry w Santa Cruz

Trzy tygodnie temu w siedzibie Caja Canarias została otwarta wystawa fotografii Steve'a McCurry. Nie wklejam żadnego zdjęcia bo po prostu nie wiem co wybrać, abstrahując całkowicie od kolczastego tematu praw autorskich. Po nieudanym Fotonoviembre 2011, tak nieudanym że nie chciało mi się nawet o tym pisać, fotografie Steve'a kłują w oczy perfekcją koncepcji i wykonania. Nie wiem jak i kiedy minęła godzina z kawałkiem. Wróciłem z intensywnej podróży do innego, fascynującego świata.

środa, 4 kwietnia 2012

Nacho Vigalondo "Extraterrestre"


Fajny film wczoraj widziałem, chciałoby się powiedzieć. Tyle że nie wczoraj a w czwartek i mało brakowało abyśmy obeszli się smakiem bo w czwartek świętowano w Santa Cruz strajk generalny. Z powodu objazdów dotarliśmy do kina 5 minut po czasie, cudem parkując w okolicy baru "Kaplica". Jakby tego było mało okazało się że akurat na "Extraterrestre" nikt nie przyszedł i projekcja się nie odbędzie. Na szczęście po krótkiej debacie udało nam się przekonać operatora że może jednak, skoro już dotarliśmy i w ogóle...
Julio budzi się w obcym mieszkaniu, prawdopodobnie po niezłej imprezie bo nic nie pamięta. Na podłodze znajduje czarny biustonosz a w kuchni jego długonogą właścicielkę (oboje na zdjęciu powyżej). Julia również nic nie pamięta z minionej nocy więc przedstawiają się sobie nawzajem i podejmując walkę z kacem przy pomocy czarnej kawy, usiłują przypomnieć sobie szczegóły minionego wieczoru. Niestety, amnezja jest całkowita i trzeba wrócić do rzeczywistości bez względu na to co się ubiegłej nocy wydarzyło. Tymczasem okazuje się, że rzeczywistość jest jakaś inna. Nie działają telefony, brak programów w telewizji, nie można połączyć się z internetem. Za oknem na ulicy pustki. Nie ma nikogo. Spoglądają w niebo (na zdjęciu powyżej) i dostrzegają olbrzymi latający talerz, obracające się wolno nad Madrytem UFO. Od tej chwili aż do końca filmu trwa bliski poetyce "Rejsu" festiwal pierwszorzędnego absurdalnego humoru. Obcy samą swoją obecnością prowokują najdziwniejsze reakcje a opowieść płynie i komplikuję się bardziej i bardziej w miarę rozwoju sytuacji. Projekt jest niskobudżetowy, nie ma w nim efektów specjalnych jakich można by się spodziewać po filmie o kosmitach. Większość scen nakręcono w tym samym mieszkaniu i okolicy. Brak środków na lasery i eksplozje miał wybitnie dobroczynny efekt na jakość produkcji i kreatywność zespołu. W miejsce wojny światów jest masa pomysłów, dobre aktorstwo i morze śmiechu. Genialne.