poniedziałek, 29 marca 2010

Joe Hisaishi "Summer"



Uwielbiam ten kawałek. Chodzi za mną co najmniej od roku a dziś znalazłem niezwykłe wykonanie.
Smacznego...

niedziela, 28 marca 2010

Maurycy

Cześć, jestem Maurycy. Jestem kotem i to ja decyduję o tym czy się przytulić czy nie. I kiedy. Jestem dziś zdenerwowany bo od dwóch godzin przebywam w rezydencji dla kotów. Słyszę i czuję że blisko są też  psy, ale oddzielone od nas. Będę tu przez najbliższy tydzień. Moja nowa klatka jest duża, ale wolę być w domu. Zajadać się smakołykami, wylegiwać na tarasie i korzystać z własnej kuwety. Mam nadzieję że ten tydzień upłynie szybko...
ps: ciekawe czy w domu też tęsknią czy może zapomnieli?

piątek, 26 marca 2010

"Marcelo w rzeczywistym świecie" Francisco X. Stork

Jedna z tych książek, które koniecznie powinny się ukazać po polsku. Znów autor o preferowanym przeze mnie życiorysie. Urodził się w Meksyku, od 9 roku życia mieszka w USA. Jest adwokatem w Bostonie i napisał niesamowitą książkę. Ponieważ nie znalazłem żadnej polskojęzycznej recenzji, opiszę pokrótce fabułę. Marcelo jest 17 letnim synem bostońskiego adwokata i cierpi na łagodną postać zespołu Aspergera. Chodzi do prywatnej szkoły, gdzie uczy się w atmosferze akceptacji otoczenia dla jego kłopotów z komunikacją. Nie lubi zmian, planuje kolejny dzień z dokładnością do 5 minut. Interesuje się muzyką, kiedy zechce słyszy coś w rodzaju "wewnętrznej muzyki" w głowie. Lubi zwierzęta i pracuje w stajni pomagając przy pielęgnacji i treningu koni używanych w hipoterapii. Jego dominującym zainteresowaniem jest Bóg. Jest katolikiem, ekspertem w dziedzinie religii, zna na pamięć wiele fragmentów biblii. Czyta wiele o innych religiach i raz na dwa tygodnie dyskutuje kwestie teologiczne z żydowskim rabinem. Jest więc dość niezwykłym chłopcem. Jego ojcu niełatwo jest zaakceptować inność syna, np. to że nie ma on ochoty na takie rozrywki jak gra w piłkę czy jakikolwiek inny sport. Nawet trochę wstydzi się tej "nienormalności". Chciałby dla chłopca jak najlepiej i próbuje przystosować go do życia w normalnym świecie. Stawia przed nim wyzwanie, składa propozycję nie do odrzucenia: Marcelo będzie pracował w czasie wakacji jako goniec w jego kancelarii. Jeśli pomyślnie przejdzie tę próbę, będzie mógł zdecydować do jakiej szkoły pójdzie od września. Zderzenie Marcelo ze światem rzeczywistym jest dla niego bolesne a dla mnie poruszające. Nie zdradzę co się wydarza. Ważniejsze jest to w jaki sposób wydarzenia odbiera Marcelo i jak z pozycji osoby nieprzystosowanej społecznie pomaga "normalnym" ponownie odkrywać świat. Znaczenie słów i czynów. Skłania do zastanowienia nad kryteriami i granicami normy psychicznej. Zwraca uwagę na konsekwencje dokonanych wyborów. Bardzo dobra książka. Humanistyczna.

sobota, 20 marca 2010

Calima, sucha mgła.

Z lotu kosmicznego ptaka wygląda jak na zdjęciu obok. Jasna chmura w dolnej części zdjęcia to właśnie calima, sucha mgła. Saharyjski piasek unoszony wiatrem daleko w głąb Atlantyku. W codziennym życiu oznacza ograniczenie widoczności, wzmożone zmęczenie, trudności z oddychaniem. Drobniutki pył czuje się w zębach, pod powiekami, w płucach. Wciska się do domów, pokrywa wszystko. Ostatnio trwało to 3 dni. Dzisiaj spadł deszcz i zmył calimę. Nareszcie!

piątek, 19 marca 2010

Suzanne Collins "Igrzyska śmierci"

Tak się składa, że skończyłem czytać tę książkę dokładnie wtedy, kiedy w mediach ukazała się informacja o sfingowanym teleturnieju we Francji. O tym, w którym uczestnicy z ochotą torturowali innych, Ci jednak okazali się być aktorami udającymi ból. Pokręcony pomysł? Pojawiają się pytania o naturę Człowieka. Dobry On jest z natury czy raczej zły? Czy istnieje w ogóle odpowiedź na to pytanie? Pewnie każdy ma nieco inną na własny użytek. Moja jest taka: człowiek łatwo ulega wpływom, równowaga miedzy dobrem i złem jest w nim chwiejna a jego zachowanie w konkretnej sytuacji zmienne i zależne od wpływu wielu drobnych z pozoru czynników. Innymi słowy człowiek nie jest ani dobry ani zły a zachowuje się czasem dobrze a czasem źle.
Ale miało być o książce a tymczasem grzęznę w dygresji. Pomysł na fabułę opiera się na mieszance trzech składników:
1. formuła Big Brothera z podporządkowaniem spektaklu wymaganiom widowni,
2. futurystyczna wizja totalitarnego państwa rodem z Orwella,
3. walki gladiatorów na śmierć i życie a dokładniej aż do śmierci przedostatniego uczestnika igrzysk. Ostatni który zdoła przeżyć zwycięża.

Ale to jeszcze nie koniec pomysłów autorki. Uczestnikami igrzysk są młodzi ludzie w wieku od 12 do 18 lat, którzy dostają się do "programu" drogą losowania, prawie zawsze wbrew własnej woli i woli rodziców. Los uczestników zależy w dużej mierze od tego czy spodobają się widowni telewizyjnej i czy pozyskają w ten sposób sponsorów, którzy odpowiednimi podarunkami są w stanie przechylić szalę zwycięstwa... Organizatorzy nie pozostają bezstronni, kierują wydarzeniami w ten sposób, żeby nie zabrakło na arenie krwi...
Powstała książka wstrząsająca, rozdzierająca, napisana wartkim językiem, do czytania jednym tchem. Pozostawiła mi uczucie niedosytu, płytkiego potraktowania wolności, miłości, lojalności. Z drugiej strony, trudno było spodziewać się arcydzieła po książce podebranej dwunastolatkowi z półki...

poniedziałek, 15 marca 2010

Hari Kunzru "Leila.exe"

"Leila.exe" ukazała się w Polsce pod tytułem "Transmisja". To książka wielowątkowa, dotykająca kilku ważnych spraw, łatwiejsza do czytania niż do skomentowania. Przeczytałem ją  przed kilkoma tygodniami i ciągle zalega gdzieś w podświadomości powodując uczucie podobne do zalegania obfitej kolacji w żołądku. Ociężałość i dyskomfort. Różnica polega na tym że zaleganie odczuwalne jest w umyśle. Jak zwykle nie mam zamiaru streszczać fabuły. Zwrócę tylko uwagę na to że Hari Kunzru należy do grupy autorów, których lubię najbardziej. Lubię pisarzy wychowanych lub mieszkających w otoczeniu innej kultury niż ta z której pochodzą. Jak Shan Sa, Kazuo Ishiguro, I.B. Singer... Lista może być o wiele dłuższa. Ich świat jest pełniejszy, barwniejszy, bogatszy a wgląd w jego istotę głębszy. W tej książce uderzyło mnie głównie przedstawienie problemu granic i skupię się tylko na tym wątku. Od dziecka nie lubię granic jak mój kot szczotkowania futerka i wydają mi się bardzo nienaturalnym tworem. Pamiętam jak przed 89 rokiem wyjazd zagraniczny był wielkim wydarzeniem a Zachód niemalże synonimem raju. Pamiętam jak niesprawiedliwe wydawało mi się to, że obywatele niektórych krajów mają paszporty w szufladach biurka a ja muszę biegać na milicję (tak, na milicję!) prosząc o wydanie zgody na konkretną podróż, w konkretnym terminie. Pamiętam z jakim zadowoleniem czytałem wpis w swoim pierwszym "prawdziwym" paszporcie: "ważny na wszystkie kraje świata". Wszystkie kraje świata! I nie trzeba było go oddawać po powrocie.
To wszystko przypomniało mi się podczas czytania powieści. W Europie zapomnieliśmy już o dawnych barierach. Jednak te, które kiedyś nas zatrzymywały istnieją nadal dla innych: Azjatów, Afrykanów, Latynosów. I to jest prawda oczywista. Mniej oczywiste są granice niewidzialne. O nich pisze Hari Kunzru. One są źródłem wewnętrznego niepokoju i uczucia zalegania. Dążenie do ich przekroczenia z jednaj strony i utrzymania za wszelka cenę z drugiej, jest wojną toczącą się w ukryciu.

sobota, 13 marca 2010

Patrick Rothfuss "Imię Wiatru"

Kolejna książka, kolejny prezent rozpakowany. Dawno już nie czytałem nic z fantastyki. Chyba od ponad 20 lat. Ot, taki powrót do lat młodzieńczych. Recenzje podkreślają, że powstała książka wyjątkowa, książka dziesięciolecia, dzieło na miarę Tolkiena. Czasem zastanawiam się jaki procent od sprzedaży mają autorzy laurek. Moim zdaniem to po prostu jedna z tych historii jakie chętnie czytamy. Główny bohater, Kwothe, przypomina trochę Old Shatterhanda, hrabiego de Monte Christo, Zagłobę, Kmicica, d'Artagnana, Tomka Wilmowskiego... i pewnie wielu innych wielkich i sławnych. Być może nawet podobnie jak oni doczeka się swojej strony w Wikipedii? Właśnie sprawdziłem, na razie nie ma :)
Niemniej jednak czyta się dobrze, pozwala zanurzyć się w innym świecie bez większego wysiłku, nie powodując gwałtownej  abstynencji po przerwaniu lektury. Przychodzi mi do głowy takie określenie: dobrze upichcone danie dla średnio głodnego komensala. W takim momencie żałuję że nie mam już nastu lat, o ileż lepiej wyglądałby powieściowy świat, o ileż barwniejsze przygody spisane przez niestrudzonego autora w ciągu 14 lat mozolnego cyzelowania tekstu! Mimo tych kilku chłodnych uwag coś mi mówi, że ciekawość zwycięży i sięgnę po kolejne tomy trylogii. I polecę dzieciom.

niedziela, 7 marca 2010

María Pagés "Flamenco Republic"

Spektakl odbył się wczoraj wieczorem. Wydawało by się że mieszkając w Hiszpanii prawie codziennie oglądam tańczące flamenco ognistookie Hiszpanki. Niestety tak nie jest. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć flamenco na ulicach Granady w malowniczej dzielnicy Albayzín, gdzie miejscowe niebieskie ptaki śpiewają, grają i tańczą za parę euro na piwo. Wtedy również poszliśmy na występ w sąsiedniej dzielnicy (Sacromonte), do jednego z licznych "tablao", mieszczączch się w pomieszczeniach będących skrzyżowaniem jaskini z piwnicą. Emocjonujące i egzotyczne przeżycie, potęgowane przez obecność dość licznej grupy japońskich turystów oraz szklankę sangrii w dłoni. Jednak Flamenco Republic Marii Pagés to zupełnie inna jakość. María rozkłada najpierw flamenco na czynniki pierwsze. Cztery elementy z których zbudowany jest wszechświat to ogień, ziemia, powietrze i woda. Cztery elementy z których powstaje flamenco to rytm, dźwięk gitary, śpiew i taniec. Spektakl rozpoczyna się najbardziej pierwotnym dźwiękiem jaki można sobie wyobrazić. Pierwszym, jaki dociera do istoty ludzkiej. Bęben wybija rytm bicia serca. Bum-bum. Bum-bum. Bum-bum. Później następuje półtorej godziny nieprzerwanego występu. Setki wrażeń. Tysiące myśli. Niekończące się ramiona Marii poruszające się w rytm muzyki z wolna, niespiesznie. Innym razem tak szybko, że aż niedostrzegalnie dla oka. Ruchy jej ciała przywodziły mi na myśl tańczącą kobrę, grzechotnika z grzechotką kastanietów, dalekowschodniego wojownika walczącego z cieniem... Zasadę nieoznaczoności Heisenberga, choćby nie wiem jak dziwnie to zabrzmiało. Towarzyszący tancerce zespół współtworzył wspaniałe widowisko. Andaluzyjski zaśpiew wokalistów. Rytm wybijany obcasami i dłońmi. Wybijany wachlarzami i laskami. Dźwięki gitar. Na koniec publiczność na stojąco wyklaskała (wyklaskaliśmy) początkowe Bum-bum. Bum-bum. María zatańczyła z chustą. Kurtyna.
Rytm, muzyka, śpiew i taniec. Flamenco. Polecam!

sobota, 6 marca 2010

"Droga" Cormac McCarthy

Przyznam że autor był mi całkowicie nieznany, choć okazało się że zetknąłem się już pośrednio z jego pomysłami. Na podstawie poprzedniej książki bracia Coen nakręcili "To nie jest kraj dla starych ludzi" z Javierem Bardemem. Nawiasem mówiąc traktuję Bardema jak rodzaj gwaranta dobrej jakości filmu (np. "Vicky, Cristina, Barcelona", Mar adentro", "Antes que anochezca"). Książka stanowiła część prezentu w którego skład wchodził również album Cohena (nie mogę się powstrzymać żeby o tym nie wspomnieć) i jest w wersji hiszpańskojęzycznej. Bardzo dobre tłumaczenie, bogaty język, często musiałem odwoływać się do słownika a i ten czasami nie odnajdywał słów... Przyznam że czytałem na raty, głównie z powodu mrocznego nastroju, atmosfery przepełnionej okrucieństwem i beznadzieją, monotonią drogi. Nieustanne zagrożenie życia bohaterów prowadzi do przytępienia ich zmysłów, również zmysłów czytelnika. Człowiek człowiekowi wilkiem? Nie, to zbyt łagodne określenie. Raczej wilkołakiem. Nie wiem na ile obraz przedstawiony w książce jest podobny do tego co mogłoby zdarzyć się po apokaliptycznym zniszczeniu znanego nam świata. Autor potrafi jednak przekonać nas że jego wersja jest prawdopodobna a na koniec serwuje zwrot akcji. Konsekwentnie oszczędny w formie.

wtorek, 2 marca 2010

Cohen cd.

Oprócz dwupłytowego albumu CD, koncert  jest dostępny również na DVD. Gdyby ktoś kiedyś miał ochotę nabyć... Obydwie płyty wożę w samochodzie i czasem żałuję że do pracy jadę zaledwie 20 minut :)