wtorek, 27 grudnia 2011

Yukio Mishima "Los años verdes" (青の時代; Ai no jidai)

Mała perełka dla zainteresowanych Mishimą. Książka wydana w Japonii w 1950 roku, ale po raz pierwszy przetłumaczona na język europejski i wydana w Hiszpanii w 2009. Czy warto było czekać? Moim zdaniem tak, tym bardziej że wolę wczesnego Mishimę, mniej skomplikowanego, mniej uwikłanego we własne dylematy. Makoto Kawasaki, młody potomek tradycyjnego, szlacheckiego rodu usiłuje odnaleźć miejsce w życiu w pogruchotanych realiach powojennej Japonii. Kieruje się logicznym rozumowaniem, czerpiąc z uporządkowanej niemieckiej myśli filozoficznej, oraz nienawiścią do ojca. Cechuje go całkowity brak empatii. W działaniu posługuje się ludźmi w sposób inteligentny a jedynym wyznacznikiem słuszności jest osiągnięcie celu. Kiedy poznaje kobietę która naprawdę mu się podoba, postanawia zdobyć ją i porzucić dokładnie wtedy, gdy ta zapragnie z nim być. Z niemałym zdumieniem dowiaduje się że dziewczyna jest w pewnym sensie do niego podobna, chce związać się z mężczyzną wyłącznie dla pieniędzy. Makoto pisze plan: zdobyć majątek, zdobyć kobietę, porzucić ją. Zakłada firmę pożyczającą pieniądze na duży procent. Z punktu widzenia ówczesnej obyczajowości prowadzenie agencji towarzyskiej byłoby wyżej cenione w hierarchii społecznej niż lichwa. Ale pecunia non olet. Z biegiem czasu nie jest w stanie zarobić na procent jaki obiecuje wierzycielom, więc oddaje odsetki z pieniędzy pożyczonych od kolejnych klientów. Powstaje klasyczna piramida finansowa. Makoto wie, że system musi upaść ale brnie dalej paląc za sobą kolejne mosty. Tyle w skrócie na temat treści. Historia podstawowa jest bardzo prosta, ale pod nią znajduje się cały ukryty świat idei, wartości, życiowych celów jakie kształtowały się w umyśle Yukio Mishimy w okresie młodości. Mogę się nie zgadzać z jego światopoglądem, ale nie sposób zaprzeczyć że jest niezwykle spójny.
Podobno historia Makoto Kawasaki wydarzyła się naprawdę, co dodaje książce nowych kolorów. Postać Mishimy jest dla mnie intrygującą zagadką. Czytając jego wywody nie sposób się nie zgodzić z ich stalową logiką a mimo to cichy głos w duszy mówi mi że musi tu tkwić duży, zakamuflowany błąd.

środa, 21 grudnia 2011

Tradycja świąteczna, życzenia

Otóż zgodnie z wieloletnią tradycją w okresie świątecznym zawsze coś się w naszym domu psuje. W ubiegłym roku dzień przed Wigilią padła płyta kuchenna. Dwa lata temu 24 grudnia rano bojler. Trzy lata temu tuż po 20 grudnia piekarnik. Cztery lata temu nie pamiętam, ale coś tam nawaliło na pewno. W tym roku jeszcze na sto procent nie wiadomo, ale mam nadzieję że to będzie zmywarka. Bo zmywarka już jest zepsuta i jutro rano mają nam ją zwrócić i zamontować.
A było to tak. Pewnego dnia zatrzymała się w trakcie zmywania. Bez ostrzeżenia. Telefon do serwisu, już na drugi dzień oddzwonił technik, po dwóch kolejnych przyszedł, zdiagnozował problem, skasował 41 euro i poszedł. Mija tydzień. Mijają dwa tygodnie. Nie denerwujemy się wcale, wiadomo że trwać musi. Fachowiec wrócił z nowymi częściami, zamontował. Zmywarka nadal nie działa, ale przy okazji zepsuł się odpływ i podczas zmywania tradycyjnego woda leci do szafki pod zlewem. Naprawiamy. Tym razem technik dzwoni już po 2-3 dniach i ostrzega że przyjdzie z kolegą. Trochę się obawiamy, ale co tu zrobić, chłop porządny bo za drugim razem nie skasował już za nienaprawienie. Przychodzi z kolegą. Załatwili sprawę ekspresowo. Okazuje się że kolega jest z branży transportowej, przyciągnął wózek i zmywarkę zabrali. Kwitu nie zostawili zgodnie z miejscowym obyczajem ale cicho sza, jak kiedyś poprosiłem w sklepie o potwierdzenie w zamian za zepsuty sprzęt to pani najpierw śmiertelnie się obraziła, następnie z politowaniem spojrzała na głupiego obcokrajowca aby w końcu uprzejmie zapytać co ma być napisane. Nauczony doświadczeniem nawet nie pisnąłem o papierku w zamian za grata. Co będzie jak się fachowiec obrazi? Koniec końców zabrali maszynę i zniknęli. Mija tydzień, nawet nie wiadomo kiedy bo ładna pogoda i w ogóle dużo mamy wrażeń. Mija drugi tydzień, przychodzi mi do głowy że mogliby chociaż zadzwonić i powiedzieć na jakim są etapie, czy części dopłynęły z półwyspu czy może nie zmieściły się na statek. W trzecim tygodniu nawet młodszy syn zauważył że w kuchni przybyło pustej przestrzeni. W tej sytuacji podjąłem męską decyzję i dzwonię do serwisu. Okazuje się że usterka naprawiona, właściwie mogliby przywieźć sprzęt i zamontować ale... No właśnie, taka mała niedogodność... Zgubili gdzieś kółko programatora i bez tego kółka to nie bardzo, oczywiście już jest zamówione, szukali, wszędzie szukali, przetrząsnęli wszystko nawet na podłodze, zamówili całkiem nowe kółko i nie trzeba będzie wcale za nie płacić, taka dobra wiadomość. Prawda że dobra? No w sumie dobra mówię, ale tak mniej więcej to kiedy pojawi się kółko (i reszta zmywarki - myślę)? I ile będzie kosztowało (bez kółka)? Już niedługo, pociesza mnie głos w słuchawce. Jak tylko nadejdzie to zaraz już będzie a poza tym kółko na nasz koszt zamówiliśmy, rachunek obejmie zepsute części i tylko jedną godzinę robocizny. Tylko jedną, to prawie nic ale szef kazał jedną to jedną, wyjdzie prawie gratis. Kółko całkiem za darmo będzie i do tego nowe. No tak, nie daję się łatwo zbić z tropu, ale jaki rachunek będzie do zapłacenia?
-180.
Aha, myśle, 180 - już nie jestem ciekaw kiedy ją oddadzą. To ja poczekam mówię łaskawie jakbym miał jakikolwiek wybór, żegnam się chłodno i odkładam słuchawkę. Dwa kolejne tygodnie mijają jak z bicza strzelił. Zmywarka wraca do nas jutro rano. Nie jestem pewien czy to dobrze czy źle. Przyzwyczaiłem się już do obszernego otworu pod blatem kuchennym i teraz nie wiem czy zgodnie z tradycją do soboty zepsuje się coś jeszcze, czy może zmywarka nam zalicza?

Jeśli ktoś wytrwale doczytał do tego momentu, może zechce przyjąć życzenia świąteczne. Wszystko jest w muzyce Omara Sosy (niedawne odkrycie U.), zawarte, zaszyfrowane. Trzeba posłuchać, wsłuchać się, zasłuchać i dowiedzieć co w duszy gra. I tego właśnie Wam w te święta życzę. Abyście odkryli czego naprawdę chcecie i dążyli do tego konsekwentnie.
Oraz sprawnych Artykułów Gospodarstwa Domowego.

niedziela, 18 grudnia 2011

"Seis puntos sobre Emma"

Film kręcony w Santa Cruz, Puerto de la Cruz, Bajamar. Na wyspie. Wystarczający powód żeby go obejrzeć. Ale poza kilkoma znajomymi ulicami i budynkami jest jeszcze treść. Trochę zawikłana. Emma ma 29 lat. Jest niewidoma. Pracuje w telefonie zaufania i chociaż pomaga innym, nie jest wolna od własnych kłopotów. Zaczyna terapię w grupie niepełnosprawnych. Jest tam dziewczyna na wózku umawiająca się z żigolakiem, chłopak z zespołem Downa próbujący opowiedzieć nieśmieszny dowcip o ślepcach, niesłysząca lesbijka w trakcie wychodzenia z szafy, dziewczyna tak dobrze maskująca swój defekt że nikt się nie orientuje co jej dolega dopóki nie zdecyduje się zdekonspirować. To w dużej mierze film jest o niepełnosprawności, różnych jej wymiarach i przejawach. O tym że niewidomemu niekoniecznie najbardziej przeszkadza brak wzroku a sparaliżowanemu fakt że nie może chodzić. Reżyser wydobył z cienia te prawdy z pewnością także dzięki własnemu doświadczeniu. Dowodził ekipą filmową z inwalidzkiego wózka. Mimo skumulowania wielu trudnych dróg życiowych w jednym filmie, w żadnym momencie nie dominuje uczucie przygnębienia. Wprost przeciwnie, ogląda się dobrze dzięki elementom humoru, zaskakującym zwrotom akcji i uporządkowanej narracji. Uporządkowanej w sześciu tytułowych punktach zaczerpniętych z alfabetu Braille'a. Sześcioma punktami można zapisać każdą literę i w sześciu została opowiedziana historia Emmy. Warto podkreślić, nie głupawa historyjka o grupce normalnych inaczej, lecz barwny obraz zawierający sceny i do śmiechu i do refleksji.

wtorek, 13 grudnia 2011

Russian Red "Timing is Crucial"

Niedawno wyszła druga płyta "Russian Red". Swojsko brzmiący tytuł "Fuerteventura" zachęcił mnie do jej wysłuchania i porównania z poprzednim krążkiem "I Love Your Glasses". Jestem bardzo przyjemnie zaskoczony. Podczas słuchania wyświetlił mi się w głowie obraz dużego kuchennego robota/miksera. Do pojemnika wpadają fragmenty płyt różnych wykonawców. Szefowa kuchni dobiera proporcje, przyprawia własnym głosem, wciska guzik start. Po krótkiej chwili z małej szufladki z boku wyskakuje nowa płyta. Wkładam ją do odtwarzacza i staram się odgadnąć jakie składniki zostały użyte. Słyszę latynoskie rytmy Juliety Venegas, ostry głos Kate Bush wpadający w Katie Melua, gitarę basową Norah Jones, brzmienie The Beatles a nawet ślad Elvisa Presleya. I wiele innych. Najdziwniejsze jest to że wszystko razem  do siebie pasuje. Przyjemnie się słucha w samochodzie. Trudno mi było zdecydować co wkleić poniżej. Ostatecznie zalinkowałem ascetyczne "Timing is Crucial" ze starszej płyty ze względu na dyskretny urok gitarki.





Może jeszcze "Nick Drake" z Fuerteventury"?

niedziela, 11 grudnia 2011

Roman Polański "Un dios salvaje" ("Rzeź")

Dla miłośników teatru telewizji. Najnowszy film Polańskiego spodobał mi się o wiele bardziej niż kilka poprzednich. Areszt domowy dobrze mu zrobił. Polańskiemu.
Przemyślał fabułę, wybrał odpowiednich aktorów, dopracował szczegóły. Wydaje się, że interesuje go szczególnie zwierzę jakie mieszka w człowieku pod cienką warstwą naskórka, kosmetyków i ubrań. Wystarczy niewielkie zachwianie równowagi aby ten zwierz pojawił się na scenie, zaryczał, drapnął pazurem, użarł boleśnie. Obraz kończy się dokładnie w chwili, kiedy następnym logicznym wydarzeniem powinien być rozlew krwi. Ale zanim do tego dojdzie jesteśmy świadkami festiwalu obłudy, snobizmu, politycznej poprawności i ukrytej niczym czarna mamba pod jedwabnym prześcieradłem chęci mordu. Wiemy że tam jest, widzimy jej kształt i oślizłe ruchy. Nie wiadomo tylko kiedy zechce wyskoczyć i kogo pierwszego ukąsi. Przy okazji dostało się też przemysłowi farmaceutycznemu. Czyżby szczepionka na świńską grypę zaszkodziła ostatnio reżyserowi? Wymierzył precyzyjny cios w podejrzany moralnie związek między biznesem i opieką zdrowotną. Mocno i przekonująco zagrane sceny warte są więcej niż cena biletu do kina. Gratuluję Polańskiemu i proszę o jeszcze. Moja babcia powiedziałaby stary ale jary.

wtorek, 6 grudnia 2011

Keigo Higashino "La devoción del sospechoso X". ("Yōgisha X no Kenshin 容疑者Xの献身")

Nie wszystko złoto co się świeci i nie wszystko co się tłumaczy z japońskiego na hiszpański warte jest przeczytania. Niby prawda, ale od czasu do czasu daję się nabrać na skośne oczy na okładce i japońskie nazwisko drukowane wielkimi literami. Tym razem rzecz była o dobrym, szlachetnym wręcz mordercy, jego wyzutej z wszelkich oznak moralności ofierze, genialnych matematykach i przygłupich gliniarzach. Historyjka infantylna, niezbyt wciągająca, napisana dla dorosłych którzy wierzą jeszcze w świętego Mikołaja. Okazuje się zresztą, że autor pisuje również dla dzieci. Sprostuję informacje z Wikipedii. Autor pisuje wyłącznie dla dzieci. Dominujące uczucie po przeczytaniu: zawód.