sobota, 25 lutego 2012

Takuji Ichikawa "Sayonara Mio"

Nostalgiczna opowieść o miłości. W momencie rozpoczęcia akcji Mio od roku nie żyje. Takkun, samotny ojciec sześciolatka kiepsko radzi sobie z codziennością ze względu na pewne ograniczenia umysłowe oraz liczne fobie. Ma kłopot z załatwianiem codziennych spraw, problemy ze świeżą pamięcią, napady paniki w windzie, kinie, środkach komunikacji. Wszystkie te cechy mają duże znaczenie dla rozwoju akcji. Mio jest jego pierwszą miłością, żoną, matką Yuji'ego. Kilka dni przed śmiercią zapowiedziała Takkunowi że wróci do nich na czas pory deszczowej w kolejnym roku. Jakkolwiek brzmi to nieprawdopodobnie, zmarła Mio pojawia się w życiu swoich dwóch chłopców w ciele z krwi i kości. Następujące wydarzenia są dla Takkuna okazją do ponownego przeżycia najważniejszych chwil związku z Mio, pogodzenia z rzeczywistością i ostatecznego pożegnania. Yuji nie tylko tęsknił za mamą, również zmaga się z pytaniem czy jego narodziny nie przyczyniły się do jej przedwczesnej śmierci. Poza tym w ciągu minionego roku zaczął zapominać. Jak straszne może być dla sześciolatka poczucie zacierania się w pamięci twarzy matki? Książka na pewno nie jest wybitna, jednak czyta się wartko. Historia mimo dużej dozy tkliwości dobrze wymyślona. Liczne zwroty akcji i oryginalne zakończenie nie pozwalają na nudę. Dla mnie jak zwykle smaczkiem i atrakcją są japońskie realia, wschodnia egzotyka codzienności.

piątek, 24 lutego 2012

Leonard Cohen "Old Ideas"

Właśnie słucham jej po raz pierwszy.
Poddaję się magii.
Jest piątek, 24 lutego 2012 i słucham po raz pierwszy nowej płyty Leonarda Cohena.

Steve McQueen "Shame"

Odebrałem "Shame" jako skrajnie niejednorodny obraz. Wiadomo że prawie zawsze można odnaleźć różne warstwy w dziele filmowym, jednak świadomość ich istnienia pojawia się post factum, po seansie. Tym razem już podczas oglądania widziałem dwa różne filmy, ostro oddzielone od siebie jak dwa niemożliwe do zmieszania płyny, w butelce z bezbarwnego szkła. Od strony realizatorskiej doznałem nieomal fizycznej rozkoszy. Oświetlenie, praca kamery, zbliżenia i plany perfekcyjnie tworzą zamierzony nastrój, od początku wprowadzają widza w sam środek życia bohatera. Dobrze dobrana muzyka potęguje efekt. Powstaje wrażenie oglądania świetnego filmu. Moim zdaniem to wrażenie jest złudne i powierzchowne. Za więcej niż przyzwoitym warsztatem filmowym nie kryje się nic albo prawie nic. Nie ma ciekawej historii, oryginalnego przesłania. Innymi słowy król jest nagi. W drugiej warstwie widzę banalną opowieść o uzależnieniu. Pomysł na uzależnienie od seksu a nie od alkoholu, hazardu czy zakupów ma dodać atrakcyjności obrazowi i do pewnego stopnia reżyser osiąga ten cel. Przyznaję że wolę oglądać sceny łóżkowe niż na przykład grubasa objadającego się hamburgerami albo pijaka z butelczyną za pazuchą. Nie zmienia to faktu, że mechanizm nałogu jest identyczny a los nałogowca tak tragicznie przewidywalny że aż nudny. Poza tym nie lubię aktorstwa Fassbendera. Z drugiej (a nawet trzeciej) strony, okoliczność wyjścia z kina z mieszanymi uczuciami godna jest odnotowania. Zatem odnotowuję.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Szlakiem migdałowców...

...przeszliśmy w tym roku 2 lutego, tak więc zamieszczam zdjęcia z małym poślizgiem. Trasa wiodła z Valle de Arriba położonego obok Santiago del Teide do Arguayo. Było bezwietrznie ale chłodno, 8 stopni rano i niewiele więcej w południe. Mam wrażenie że w tym roku zakwitło więcej kwiatów niż w ubiegłym. Być może dlatego że dzień był bardziej słoneczny. Ale po co tyle gadania, kiedy istotny jest przekaz wizualny. ¡Damas y caballeros: migdałowce (Amygdalus communis L.) zakwitły!















niedziela, 19 lutego 2012

Winston Groom "Forrest Gump"

Wszyscy znają film z Tomem Hanksem w roli Forresta Gumpa i takiego właśnie filmowego Gumpa wyobrażałem sobie czytając książkę. Jednak Forrest literacki różni się nieco od ekranowego. Bliższy jest bardziej postaci "Rain Mana", autystycznego geniusza. Ze scenariusza filmowego wycięto potężną dawkę materiału, przygody z NASA w kosmosie i w Nowej Gwinei, turnieje szachowe, kariera zapaśnika i wiele innych. Z drugiej strony nie odnalazłem w książce spotkania z Elvisem czy biegu od oceanu do oceanu. Cóż ekran ma inne wymagania niż papier i dobrze że jedno nie wyklucza drugiego. Poza tymi drobnymi w istocie szczegółami, klimat opowieści jest zbliżony do tego co zapamiętałem z filmu. Forrest Gump nadal ma dla mnie twarz Toma Hanksa. Wesoła i przyjemna lektura, którą poleciłbym bez wahania na wakacje.

niedziela, 12 lutego 2012

Iciar Bollaín, Verónica Echegui: "Katmandú, un espejo en el cielo"

Czekałem na ten film z trzech powodów i wszystkie są wymienione w tytule posta. Po pierwsze Iciar Bollaín, której "También la lluvia" oczarowała mnie, pozostawiła wrażenie obejrzenia jednego z najlepszych filmów ubiegłego roku. Po drugie Verónica Echegui, całkiem niedawno świetna w roli Emmy. Zwraca uwagę intrygującym szorstko-matowym niskim głosem i tajemniczym uśmiechem na ustach. Po trzecie wreszcie góry i Nepal albo Nepal i góry jak kto woli. Wysokich gór nigdy za wiele. Jednakże tam gdzie dominują wygórowane oczekiwania, większe jest ryzyko zawodu i to właśnie mi się przytrafiło. Niestety, panie w których pokładałem wielkie nadzieje wybrały się na wycieczkę w góry Mustang bez jasno określonego pomysłu na film. I to widać. Historia opowiedziana została pobieżnie i nieprzekonywająco. Miejscami łzawo, ocierając się o tani sentymentalizm. Drażniło mnie traktowanie Nepalczyków przez filmowców z pozycji kolonialisty. Oczywiście nie bezpośrednio, ale gdzieś podskórnie wyczuwa się poczucie wyższości realizatorów nad ciemnym rdzennym ludem. Nie zawiodły jedynie krajobrazy, majestatyczne, nierealne, bajeczne...
Film powstał na podstawie książki katalońskiej nauczycielki pracującej w nepalskich szkołach. Wydaje się że książka (Vicki Subirana, "Una maestra en Kathmandú") może być ciekawsza od filmu. Jak zwykle, mruczę automatycznie pod nosem.

sobota, 11 lutego 2012

Natsume Sōseki "Jestem kotem"

Fascynująca książka, drugie spotkanie z autorem i kolejne udane. Zanim zdecydowałem się na napisanie krótkiej notki z lektury, ciekaw byłem co napisali inni, bardziej zaznajomieni z tajnikami literackiego japońskiego ogrodu. Najbliższą mi okazała się być relacja jaką zamieściła na swoim blogu Luiza Stachura. Prawdopodobnie pisząc posta warto byłoby dodać również coś od siebie. Prawdopodobnie zabrzmi to dziwnie, ale nie odebrałem tej książeczki jako powieści satyrycznej, pomimo że podczas czytania śmiałem się w głos i ze łzami szczęścia w oczach czytałem U. na głos długie fragmenty. W moim odczuciu tekst jest bardziej wyrazem rozczarowania człowiekiem, społeczeństwem a nawet rodzajem ludzkim. Rozczarowania, rezygnacji z oczekiwania na poprawę i fatalistycznego pogodzenia z nadchodzącą katastrofą. Tak, jedyną nadzieją na lepsze czasy jest nadchodząca kocia cywilizacja, mówi z obojętnością mędrca Natsume Sōseki.
Jak to możliwe że tak ciężka i głęboka krytyka społeczna została przedstawiona pod przykrywką satyry? Otóż to, gdyby nie potężna dawka absurdalnego humoru, po przeczytaniu należałoby niezwłocznie odpalić zawartość nuklearnych arsenałów. Albo przynajmniej pójść do pasmanterii, kupić metr bieżący gumy do majtek i strzelić sobie w łeb.
W końcu, arcyciekawa wydała mi się notka o autorze, napisana przez tłumacza, pana Mikołaja Melanowicza. Przeczytałem ją chyba z pięć razy...

czwartek, 9 lutego 2012

Alex de la Iglesia "La chispa de la vida"

Szyderczy obraz rzeczywistości medialnej pokazany w tym filmie jest uderzający porażający.  Alex de la Iglesia stworzył karykaturę ze znakomicie narysowanymi postaciami. Główny bohater (Roberto), wypalony bezrobotny spec od reklamy bezskutecznie szuka pracy pukając do drzwi luksusowych gabinetów swoich dawnych kolegów - w tragicznej roli debiutuje José Mota, aktor komediowy i parodysta. Nie mogę odmówić sobie przyjemności wklejenia poniżej fragmentu telewizyjnego programu noworocznego sprzed roku, José Mota to ten pan w białym stroju.



Niestety, jego starania od kilku lat są bezowocne i jedynie bezwarunkowe wsparcie żony (Salma Hayek) utrzymuje go w jako takiej kondycji psychicznej. Po kolejnym nieudanym spotkaniu wraca myślami do początków małżeństwa. Postanawia spędzić z żoną weekend w hotelu zapamiętanym z miesiąca miodowego. Romantyczny pomysł również okazuje się porażką bo hotel przestał istnieć a w jego miejscu powstało muzeum z odrestaurowanym amfiteatrem z czasów rzymskich. Zdezorientowany Roberto trafia tu w momencie uroczystej inauguracji z udziałem miejscowych władz i tłumu reporterów. Porwany przez strumień ludzi dostaje się do środka, gubi w labiryncie korytarzy aby w wyniku splotu nieprawdopodobnych zdarzeń upaść ze sporej wysokości na pokrytą stalowym rusztowaniem scenę amfiteatru. I w tym momencie zaczyna się film. Okazuje się że Roberto nie może wstać. Leży na wznak z rozrzuconymi ramionami w pozycji ukrzyżowanego, rusza rękami i nogami, mówi i myśli normalnie ale w jego głowie tkwi metalowy pręt wystający z rusztowania. Przybyli na miejsce ratownicy pogotowia odmawiają podniesienia go ze względu na ryzyko natychmiastowego zgonu w wyniku krwawienia śródczaszkowego. Kiedy dowiadują się o tym obecni na otwarciu muzeum dziennikarze i reporterzy, wypadek Roberto staje się newsem lokalnym, następnie krajowym i w krótkim czasie międzynarodowym. Warto przyjrzeć się różnym reakcjom na zaistniałą sytuację. Dyrektorka muzeum obawia się o integralność zabytkowych kamieni podczas próby uwalniania rannego. Szef agencji reklamowej, który kilka godzin wcześniej pokazał mu drzwi dzwoni z ofertą pracy. Burmistrz co chwilę odbiera sprzeczne rozkazy z partyjnej wierchuszki i usiłuje zastosować się do nich nie tracąc stołka przy okazji niespodziewanej afery. Sam Roberto zaczyna dostrzegać w niewygodnym położeniu szansę na sukces i postanawia sprzedać wyłączność na jedyny wywiad temu kto da więcej...
Nie zdradziłem tu zbyt wielu wydarzeń, w filmie dzieje się sporo a po projekcji dopadła mnie refleksja na temat celebrytów. Cóż to za dziwny gatunek ludzi. Znani tylko dlatego że z jakiegoś powodu pokazali się w telewizji. Pojawiają się bo ktoś na tym zarabia jakąś kasę. Znikają, bo nie mają nic do powiedzenia i publiczność się nudzi.
Film świetny, dobrze pomyślany, zagrany i zrealizowany. Na filmwebie dałem mu 9/10.