poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Suzanne Collins "W pierścieniu ognia"

Podczytywanie książek dzieciom może być chorobliwe. Wersja oficjalna brzmi: "hmm, co ty tam ciekawego czytasz?" Mniej oficjalnie przyznam, że zaciekawiła mnie pierwsza część trylogii i rzuciłem się z ochotą na drugą. Weekend okazał się być dłuższy od lektury, skończyłem ją z lekkim niedosytem. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że młode pokolenie ma szansę cieszyć się lepszymi książkami niż było udziałem starego ojca w zamierzchłej, pokrytej patyną wieków przeszłości. Z mroku i mgły wyłania się zamazany obraz...
Stary ojciec nie poddaje się. Wytęża nadwzroczne oko, trzęsącą się ręką przewraca kolejne strony. Sklerotycznym umysłem usiłuje przerzucić most porozumienia nad przepaścią pokoleniową. Zbyt dobrze wie, że jego wysiłki nie mogą zakończyć się powodzeniem. Szerokość przepaści jest większa od długości mostu.
Nie szkodzi. Stary ojciec i tak będzie próbował. Przy okazji przeczyta jeszcze kilkadziesiąt przygodowych powieści. Skomentuje je. Poczuje się lepiej.

sobota, 21 sierpnia 2010

Rafael Arozarena "Cuentos" ("Opowiadania")

Mała książeczka a cieszy. Opowiadania krótkie, nastrojowe, nabrzmiałe słońcem, morzem, przyrodą. Jednocześnie pełne innego rodzaju realizmu. Miejscowy idiota w rzeczywistości jest wybitnym lekarzem, żebrak żyjący na odludziu okazuje się hrabią w okazałym pałacu. Nawet nieboszczyk wyrzucony przez morze otwiera oczy i przejmuje rolę sternika. Wszystkie opowiadania związane są z Wyspami Kanaryjskimi. Do tego stopnia, że choć nie podaje nazw geograficznych, stają mi przed oczyma konkretne miejsca: plaże, wąwozy, osady. Podczas lektury czuję na karku palące słońce, na twarzy letnią bryzę. Pojawiają się w oczach kolory zachodu słońca a w ustach odkrywam smak jodu i soli.  Arozarena pisze prozą, ale zachowuje w swoich tekstach ducha poety. Widzi świat inaczej i pozwala zanurzyć się w swojej wizji każdemu. Każdemu kto zechce w jego świat wejrzeć. Rafael Arozarena zmarł prawie rok temu. Rafael Arozarena żyje.

piątek, 20 sierpnia 2010

Ante el vicio de pedir está la virtud de no dar - rzecz o pięknym hiszpańskim języku w 133 słowach.

Niektóre hiszpańskie powiedzonka rozbawiają mnie niezawodnie. Tak jak to powyższe, sprowadzające się przewrotnie do tego, że proszenie o coś jest wadą a odmawianie spełnienia prośby zaletą. Bardzo użyteczne, kiedy w żaden sposób nie możemy proszącemu zadośćuczynić a chcemy odmowę podać w eleganckim i żartobliwym opakowaniu. Czasem sytuacja się odwraca, to my prosimy i walimy głową w mur odmowy. Fortuna kołem się toczy i zdarzyć się może, objawi się pod postacią koła tortur hiszpańskiej inkwizycji. Na szczęście mądrość ludowa i w takim przypadku (odmowy, nie tortur) łaskawie podsuwa oczywiste wyjaśnienie dla naszej śmiałości graniczącej z brawurą: el niño que no llora, no mama. Dziecko które nie płacze, nie dostaje cycka. Do ssania. Nie do zabawy, ponieważ podobnie jak w Polsce, zabawa jedzeniem nie jest tu mile widziana...¡Con la comida no se juega!

środa, 18 sierpnia 2010

Vladimir Nabokov "Lolita"

Właśnie zmęczyłem skończyłem "Lolitę". Trudno jest skomentować coś, co zostało przewałkowane na wszystkie strony przez głowy tęższe od mojej. Nie pozostaje mi nic innego, jak zająć wygodną pozycję ignoranta i zacząć od czwartego zdania. Dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie, co zrobiło na mnie największe wrażenie po lekturze. Nabokov wzbudził we mnie sympatię do głównego bohatera. Sprawa wydawałoby się beznadziejna, bo jak można zapałać ciepłym uczuciem do pederasty, gwałciciela, kłamcy, mordercy, wariata z manią prześladowczą, na domiar złego ciągle wtrącającego francuskie słowa i zdania? A jednak można. Nawiasem mówiąc, początkowo to francuszczyzna najbardziej mnie odpychała. Nie znam tego języka, nie wiem jak się wymawia, nie wiem co oznaczają liczne francuskie wtręty. Koszmar. Okazało się, że pojawiają się w konkretnym celu i teraz zastanawiam się nad problemem odwrotnym zgoła: w jaki sposób poradzono sobie z tym w wydaniach francuskich? Zmieniono francuski na inny język? Zastosowano kursywę? Może rosyjski i cyrylicę? Zmierzam do tego, że książka z biegiem czasu i upływem stron zyskuje, pięknieje. Jest jak kawałek drewna, zmieniający się powoli w ciekawą rzeźbę w zręcznych dłoniach artysty. Elementy pierwotnie robiące wrażenie niepotrzebnych, nabierają znaczenia a nawet stają się niezbędne dla rozwoju akcji. Napisałem akcji? Błąd. Dla rozwoju sztuki. Nie o akcję przecież chodzi.  W posłowiu Nabokov porównuje się do iluzjonisty. Ok, może być iluzjonista.
Podsumowując, choć na przeczytanie nieco ponad trzystu stron potrzebowałem więcej  niż miesiąca, nie żałuję. Było warto. Dziękuję tłumaczowi, panu Michałowi Kłobukowskiemu. Wyobrażam sobie że nie było łatwo, panie Michale. Przyznaję ze skruchą, początkowo krytykowałem efekt pańskiej pracy w swej lolipuciej małości. Być może nie tylko książka rośnie wraz z kolejnymi przewracanymi stronicami. Być może rośnie również czytelnik?

Wiersz

Od czasu do czasu zastanawiam się który z wierszy Cohena jest najlepszy.
Subiektywnie.
Dziś najbardziej podoba mi się ten:


Słyszałem o mężczyźnie
który słowa wymawia tak pięknie
że może mieć każdą kobietę
ledwie tylko wypowie jej imię.

Jeżeli milczę obok twego ciała
i cisza kwitnie na ustach jak obrzęk
to dlatego że słyszę jego kroki
i chrząkanie pod naszymi drzwiami.



(z pamięci po wielokrotnym przeczytaniu książeczki  "Panie, panowie: pan Cohen", owoc tłumaczenia dwóch Maciejów Karpińskiego i Zembatego).


Jutro pewnie wyniosę inny wiersz na piedestał.
Tylko podpis na dole pozostanie niezmienny.
Leonard Cohen.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Góra

To nie jest film dla każdego. Osoba mało zainteresowana górami do końca nie dotrwa a jeśli nawet, to nie w tym samym dniu. Film składa się z dwóch odcinków, formalnie jest więc serialem. Całość trwa ponad trzy godziny  i jest wypełniona przepięknymi wysokogórskimi widokami. Opowiada o wyprawie życia grupki przyjaciół:  zapaleńców wspinaczki. Jest w nim miejsce na przygodę, emocje, porażki, konflikty, braterstwo, miłość i śmierć. Bez niespodzianek. Takich filmów powstało więcej, choćby "K2". Dla mnie to nie jest wada. Grzecznie poddaję się konwencji. Przymykam oczy na liczne absurdy wymyślone dla potrzeb kinematografii. Widzę coś innego. Głównym bohaterem jest Góra. Milcząca i nieruchoma, ale żywa i groźna. Bogini Czomolungma ze spokojem wita gości. Hipnotyzuje i zaprasza. Nie wszystkim pozwala się posiąść. Nie wszystkim pozwala wrócić do domu. Wybrańcy którym się udało wracają do domu mądrzejsi. I pokorniejsi.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Pomnik

Nie zamierzałem pisać tu o sprawach z życia publicznego. Ale robi się coraz zabawniej i nie mogę się powstrzymać. Dziś dotarł do mnie drogą mailową projekt pomnika. Podejrzewam ze społeczny, jakżeby inaczej. Ubolewam, że prawdopodobieństwo jego realizacji jest niewielkie. Uważam że został bardzo dobrze skomponowany, bez naruszenia klasycystycznego charakteru Pałacu Prezydenckiego. Jednocześnie w sposób alegoryczny oddaje rolę, jaką odegrały w naszej historii przedstawione na nim postaci. Należy docenić, że na tablicy nie zabrakło miejsca dla pięknego, staropolskiego imienia Jarosław. Zwracam się z uprzejmą prośbą do odpowiednich władz o zaakceptowanie projektu i przeznaczenie w budżecie państwa odpowiedniej sumy, gwarantującej szybką i sprawną jego realizację.

ps: Jarosław to również nazwa miasta, leżącego w granicach naszej tysiącletniej Rzplitej. To nie może być zwykły przypadek.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Prawo Godwina - szczypta polityki

Zaglądam z ciekawością w polskie życie polityczne i dalibóg, śmieszniejsze jest nawet czasem niż w Hiszpanii. Choć hiszpańskiemu trudno dorównać. Dowiaduję się mianowicie, że pozostały przy życiu brat stwierdził iż nowy prezydent został zaprzysiężony w wyniku nieporozumienia. I ja się z tym bratem wyjątkowo tym razem zgadzam. Gdyby brat nie udawał w kampanii wyborczej kogoś kim nie jest, nie miałby żadnych szans na wejście do II tury. Zaprzysiężenie odbyłoby się 2 tygodnie wcześniej. Z powodu nieporozumienia odbyła się druga tura wyborów, z powodu nieporozumienia charyzmatyczny brat wymachuje teraz krzyżem, niczym Szoszoni wojennym toporem. Jak się okazało topór został zakopany na krótko, ostrze nie zdążyło zardzewieć ani stylisko zbutwieć. Przyglądam się sytuacji z pewnym smutkiem, choć bez zaskoczenia. Tylko cieszę się, że tutejsze media mają do zaprezentowania lokalne absurdy. Informacja o zaprzysiężeniu polskiego prezydenta pojawiła się w prasie w okolicy strony 18. Nazwisko mąciciela przemilczano. Ze względu na obowiązujące prawo Godwina nie porównam go do pewnej niechlubnej postaci historycznej. Chociaż korci.

środa, 4 sierpnia 2010

niedziela, 1 sierpnia 2010

Osa morska - Chironex fleckeri

Chciałem napisać o filmie "Siedem dusz" z Willem Smithem, ale coś mi w nim nie pasowało, mimo pozytywnego pierwszego wrażenia. Owszem, sprawnie zrobiony. Nie ma wątpliwości, powstał w Hollywood. Budzi pytania o możliwość odkupienia win. Czy jest realne zadośćuczynienie wtedy, kiedy strata jest nieodwracalna? Czy poborca podatkowy może być przyjazny? Poznajemy odpowiedź na ostatnie pytanie. Jeśli jest przyjazny to na pewno nie jest prawdziwy. Postawiając na boku rozważania na temat głębi przekazu (azaliż głęboki on był czy płytki?), zainteresował mnie sposób, w jaki popełnia samobójstwo główny bohater. Niestety, tu wyłania się brak dbałości o szczegół, psujący mi przyjemność rozkoszowania się rozdzierającym serce zakończeniem. Ben Thomas (Will Smith) pragnie (zostawmy na boku jego motywy) oddać serce ukochanej. Dosłownie. Jej serce jest chore, niewydolne, bezużyteczne. Ona sama z uwagi na rzadką grupę krwi, ma niewielką szansę na doczekanie się dawcy. W tym momencie wkracza Ben ze swym wielkim i sprawnym narządem. Wypełnia wannę wodą z lodem, dzwoni na pogotowie wzywając karetkę, wchodzi do wanny i zaprasza do wspólnej kąpieli najbardziej jadowite morskie zwierzę: osę morską (chironex fleckeri). Następnie umiera w sposób dość widowiskowy porażony jadem meduzy a jego pompka trafia do ukochanej. Happy end? Niby tak, ale toksyna tej właśnie meduzy atakuje skórę, układ nerwowy i serce, nie mogło więc zostać ono użyte do przeszczepu. Może to drobny szczegół, ale kluczowy z punktu widzenia szans powodzenia operacji. Poza tym nie jedyny. W końcowej scenie pojawia się sugestia, że oczy Bena trafiły do wybranego przez niego niewidomego (łezka się w moim oku kręci). Tymczasem przeszczepy całych oczu są obecnie niewykonalne technicznie. I kiedy powstawał ten obraz było tak samo. Zadaję pytanie: w jaki sposób się cieszyć tak niechlujnym filmem?