niedziela, 27 czerwca 2010

Kazuo Ishiguro "Nocturnos"

Pięć opowiadań brytyjskiego Japończyka. Przeczytałem zaledwie jedno i te niespełna 40 stron wydaje mi się najlepszym co wyszło spod pióra Kazuo. Krótko, mocno, głęboko, dźwięcznie. Jak dzwon. Prosta fabuła. Gitarzysta z Polski chałturzy w kilku kawiarnianych zespołach na placu św. Marka w Wenecji. Pewnego dnia dostrzega przy stoliku amerykańskiego piosenkarza z dawnych lat, idola swojej matki. Wracają wspomnienia z dzieciństwa. Jan podchodzi do stolika, przedstawia się i po krótkiej rozmowie otrzymuje propozycję wspólnego wykonania kilku piosenek z repertuaru Amerykanina. Nie ma to być zwykły koncert, tylko niespodzianka dla ukochanej, wieczorem, z gondoli, pod oknem hotelowego pokoju. Umawiają się i realizują plan. Rezultat jest zaskakujący, jak zwykle u Ishiguro gorzkawy w smaku. Można by spytać: i co w tym ciekawego? Jednak nie chodzi o to jak banalna historia jest opowiedziana, tylko w jaki sposób. A opowiedziana jest po mistrzowsku. W niewielu słowach maluje pejzaże, odsłania smutne kulisy starcia miedzy sukcesem w show biznesie i możliwością osiągnięcia osobistego szczęścia. Perełka!

wtorek, 22 czerwca 2010

Z okazji Mundialu - piłkarsko!

Hitonari Tsuji "El buda blanco"

Kolejna piękna książka japońskiego pisarza. Pisarza, poety, muzyka, filmowca... Mniej istotne jest gdzie go zaszufladkować. Ważniejsze jak pisze. A pisze tak, że zaraz po skończeniu powieści mam ochotę przeczytać kolejną. To książka o życiu i śmierci. O tym co istotne. O narodzinach człowieka i człowieczeństwa w człowieku. Na nieco ponad 300 stronach zmieścił historię zainspirowaną życiem swojego dziadka, snycerza, rusznikarza, wynalazcy i patriarchy rodziny. Poznajemy Minoru na łożu śmierci, wracającego w ostatnich minutach życia do najważniejszych wydarzeń i przeżyć. Hitonari skupia się na przedstawieniu zdarzeń z pozoru nieistotnych. Zapadają jednak głęboko w pamięć, pozwalają zrozumieć w jaki sposób stary człowiek osiągnął pełnię życia i akceptację śmierci. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie scena walki z czerwonoarmistą na Syberii. Zakopany w śniegu. Zmarznięty. Zmęczony i wyczerpany psychicznie. Czekając na dogodny moment aby zastrzelić wroga, zaczyna widzieć w nim siebie. Takiego samego jak on młodego człowieka, chcącego po prostu przeżyć. W pewnym momencie dostrzega płatek śniegu na lufie karabinu. Zapominając o przeciwniku, koncentruje się na pięknie płatka. Szokuje kontrast miedzy śmiertelnym pojedynkiem i ulotnym dziełem sztuki, utkanym z drobnych kryształków lodu... Płatek topnieje pod wpływem oddechu. Minoru ostatkiem sił zrywa się do walki. Przypadek sprawia, że to nie on umiera w śniegu z kulą w brzuchu, bagnetem w piersiach, krwią w ustach. Nigdy już nie zapomni człowieka którego zabił. Nie zapomni koloru oczu niespotykanego w Japonii.
Szkoda, że nie potrafię oddać emocji, jakie budzą się podczas lektury "Białego Buddy". Na szczęście mogę wrócić do książki i przeżyć to jeszcze raz. Mogę poszukać innych pozycji Hitonariego. Mogę  obejrzeć jego filmy. I zrobię to. Hitonari Tsuji, na dziś odkrycie roku 2010.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Wybory 2010

Nie waham się nazwać wczorajszego dnia historycznym. Polonia na Teneryfie po raz pierwszy miała okazję wziąć udział w wyborach. Mam nadzieję, że to początek nowej tradycji i w kolejnych głosowaniach również będziemy mogli uczestniczyć. Atmosfera była szczególna, to nie był zwyczajny dzień. Nie zabrakło pysznego makowca. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że niemożliwe stało się możliwe...

piątek, 18 czerwca 2010

Jestem męskim szowinistą.

Pisuję tu od nieco ponad pół roku i ciągle nie bardzo wiem po co. Po przeczytaniu poprzedniego posta trochę rozjaśniło mi się w głowie w tej kwestii. Okazuje się, że pisanie pozwala mi lepiej poznać siebie, własne ciemne strony, ułomności wymagające mniej lub bardziej pilnej korekty. Tym razem uświadomiłem sobie, że jestem męskim szowinistą. Być może nawet szowinistyczną świnią, jednak po kolei. Skrytykowałem ostatnio pewnego japońskiego pisarza za przywłaszczenie sobie pamiętnika kochanki. Podałem jego imię i nazwisko a właściwie pseudonim pod którym publikował, pozostawiając w cieniu osobę okradzionej autorki. Tak się nie robi. Nie kopie się leżącego. Japońska kobieta w połowie dwudziestego wieku miała prawdopodobnie mniej praw i swobód niż Hiszpanka w epoce Franco. Przykład ze "Zmierzchu": Kazuko odważyła się poprosić brata, pijaka i hulakę o pozwolenie na wyjazd do Tokio dopiero wtedy, kiedy ten pojawił się w domu w towarzystwie kochanki, której mogła powierzyć zaszczytną funkcję kucharki.
Blog uświadomił mi, że podobnie jak Dazai zmarginalizowałem rolę prawdziwej autorki. Dzięki Blogu! Przepraszam i postaram się poprawić. Zacznę od tej, która napisała  "Dzienniki zmierzchu". Nazywa się Shizuko Ōta i padła ofiarą intelektualnego piractwa. Jeszcze raz. Jej imię brzmi: Shizuko Ōta! 

Do diabła z Dazai'em!

wtorek, 15 czerwca 2010

Dazai Osamu "Zmierzch"

Książka podczas czytania wydała mi się niespójna, nieuporządkowana. Nawet niechlujna. Jakby napisana przez kilka osób, niekoniecznie wzajemnie się rozumiejących. Sprawa wyjaśniła się częściowo po dotrwaniu do końca i zapoznaniu z posłowiem, napisanym chyba przez tłumacza, Mikołaja Melanowicza. Tu mała uwaga do wydawnictwa: nie znalazłem w książce informacji kto jest autorem ciekawego posłowia, jest opatrzone jedynie datą. Czepiam się dlatego, że na tych końcowych kilku stronach zawarty jest klucz do zrozumienia "Zmierzchu". I nie wiem komu podziękować za ten klucz...
Ale do rzeczy. Otóż słynny legendarny japoński pisarz Dazai Osamu skradł z pamiętnika swojej kochanki znaczną część tekstu. Przepisał słowo w słowo. I to co przepisał jest moim zdaniem najlepszą częścią książki. Częścią, która została wydana w Japonii przez prawdziwą autorkę. Dazai domieszał do tego trochę bredni narkomana, szczyptę marksizmu oraz próby interpretacji nauki Jezusa. Powstała nieskładna całość, wywołująca konfuzję. Na szczęście odnalazłem też kilka ciekawych fragmentów. Mocne wrażenie sprawia pożegnalny list samobójcy Naoji'ego do siostry. Wydaje się szczery i prawdziwy. Prawdziwszy nawet, kiedy uświadomiłem sobie, że od wydania książki do samobójstwa Osamu minął niewiele ponad rok. Warte grzechu są komentarze biblijne z pozycji japońskiego lewicującego libertyna. Np. zalecenie Jezusa aby nie nadużywać wina prowadzi do wniosku, że był on (Jezus) z pewnością pijakiem i jedna butelka (wina) nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Przyznam, że nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie Jezusa pijącego wino z gwinta. Po takim ćwiczeniu umysłowym czuję się co najmniej weselszy :)
Skończyłem czytać książkę wczoraj i miałem zamiar napisać że jest kiepska a autor/plagiator niewart swej sławy. Jednak dzisiaj przez cały dzień wracałem do niej myślami. Coś w niej głębiej tkwi. Coś, czego nie dostrzegam z braku odpowiedniego wykształcenia i oczytania. Coś, co bardziej  wyczuwam niż potrafię sprecyzować.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Dojrzewanie miłości


Jestem bardzo zadowolony, znowu udało mi się wylicytować obraz Mariny Dubowik. Jest coś takiego w jej malunkach, że mogę przyglądać im się niemal bez końca. Znajdując coraz to nowe szczegóły. Tytuł też mi się podoba. Teraz czekam na przesyłkę.

sobota, 12 czerwca 2010

Tajinaste azul


Tym razem wybraliśmy się w okolice wulkanu Fasnia, blisko obserwatorium astronomicznego. Mieliśmy trochę szczęścia, jeszcze kwitną niebieskie żmijowce. Pogoda nad chmurami bez zarzutu. Przyjemnie...

środa, 9 czerwca 2010

Natsume Sōseki "Botchan" ("Panicz")

Książka o dorastaniu. Nie o okresie dojrzewania, trudnym okresie szczenięcym, rozterkach nastolatka. To książka opowiadająca o okresie, kiedy naprawdę stajemy się dorośli. Tym momentem jest podjęcie pierwszej pracy, pierwsze prawdziwe zetknięcie z niezrozumiałym i skomplikowanym światem dorosłych. Zadziwiające jest, jak aktualna jest ta powieść po 104 latach od jej pierwszego wydania na rynku japońskim. Inny krąg kulturowy, tysiące kilometrów, ponad sto lat...

Bohaterem jest pochodzący z Tokio 24 letni absolwent uniwersytetu, skierowany do pracy w prowincjonalnej szkole na wyspie Shikoku. Wkracza do pokoju nauczycielskiego z mentalnością uczniaka. Z miejsca nadaje kolegom przydomki: Szop, Dynia, Jeżozwierz, Czerwona Koszula, Bufon. Ci widzą w nim niedojrzałego małolata, którym łatwo manipulować. Uczniowie z kolei zauważają niedoświadczonego belfra, dobry materiał na kozła ofiarnego i przedmiot prześladowań. Botchan nie ma lekko. Trudno mu zorientować się kto jest po jego stronie, dla kogo jest tylko pionkiem w grze o wpływy i władzę w małej społeczności. Irytuje go to i zauważa że jego samego szkoła nie przygotowała do życia, ucząc uczciwości i prawdomówności. Łatwiej byłoby mu, mówi, gdyby uczono dzieci jak najlepiej kłamać. Po tym jak został niesłusznie oczerniony w miejscowej gazecie, stwierdza gorzko : prasa jest jak żółw, który gryzie ci nogę. Nie odpuści dopóki nie zechce. 
Botchan jest pełen humoru i godności osobistej. W żadnym momencie nie zdradzi swoich zasad. To czyni go godnym podziwu.

Przyznam, że wgłębiam się w tajemniczy świat japońskiej literatury z rosnącym apetytem. Natsume Sōseki wart jest zainteresowania nie tylko dlatego że jego portret znajduje się na banknocie 1000 jenów. Pisze w sposób poruszający, nie pozostawił mnie obojętnym. Z pewnością przyczyniło się do tego również znakomite tłumaczenie José Pazó Espinosy i ciekawy wstęp z rysem historycznym Andresa Ibañeza.
Już teraz mam ochotę na kolejne książki Sōsekiego.

wtorek, 8 czerwca 2010

Yiruma "River flows in you".



Szkoła muzyczna. Koncert na zakończenie roku. A. zagrał "Clocks" i wyszedł zadowolony. Mimo drobnego błędu na początku a może nawet z jego powodu, dostał głośne brawa na koniec.  W tym roku nie było tak nudno jak zwykle, powiało świeżością. Zaskoczyła mnie obecność Yirumy a właściwie jego utworu w repertuarze. Lubię ten kawałek. Zamieszczam ku pamięci w wykonaniu autora.

niedziela, 6 czerwca 2010

Piękny dzień

Dzisiejszy dzień był taki jak lubię. Spokojny, ale pełen wrażeń. Pogodny i zrównoważony. Wiele razy przyszło mi do głowy że tak właśnie może wyglądać szczęśliwy dzień. Cokolwiek to znaczy. Kładę się spać patrząc ze spokojem w przeszłość, z naiwną nadzieją w przyszłość.

środa, 2 czerwca 2010

Katherine Neville "El ocho" ("Ósemka")

Niechętnie piszę o książce która mi się nie spodobała. Nie żeby była nudna. Wprost przeciwnie, jest zbyt przesycona sensacją. Przesycona do granic nieprawdopodobieństwa. Co gorsza, przekracza te granice. Odniosłem wrażenie że autorka jawnie kpi z łatwowiernego czytelnika, przyjmującego bezkrytycznie serwowane mu niesamowitości. Uważam, że to z jej strony co najmniej niegrzeczne. Po krótkich poszukiwaniach udało mi się odnaleźć interesującą krytykę z punktu widzenia szachisty. Szach, mat!

wtorek, 1 czerwca 2010

Chris Kraus "Cztery minuty"

Dobry film wczoraj widziałem. Cztery minuty. Jak to dobrze że w necie jest recenzja na każdy niemal temat. Można też poczytać o "Czterech minutach". Jednak dużo lepiej wsłuchać się w ten film. Właśnie tak, wsłuchać się a nie obejrzeć. Do słuchania jest oczywiście muzyka, grana z kajdankami na rękach jak na plakacie obok. Oprócz muzyki słychać odgłosy z życia pani Krüger i Jenny. Wydaje się z początku że obydwie kobiety dzieli wszystko co możliwe. Zbliżają się do siebie bardzo powoli, finałowe spotkanie jest nieuchronne. Nie chcę pisać więcej. Dodam jedynie znaleziony w odchłani netu plakat wersji japońskiej. Podoba mi się.