piątek, 11 lutego 2011

Marek Bieńczyk "Tworki (el manicomio)"

Podobno jest to dobra książka. Ma dobre recenzje. Zmęczyła mnie. Może to kwestia tłumaczenia, mam jednak wrażenie, że polski oryginał również musiał być ciężkostrawny. Pokazuje wojnę z innej niż zwykle perspektywy, widzianą oczyma krótkowzrocznego romantyka z płaskostopiem i skłonnością do wyrażania myśli i uczuć przy pomocy częstochowskich rymów. Obraz jest celowo zamazany, opowiadana historia bierze na świadka Historię. Ta druga, pisana dużą literą pojawia się mimochodem, przy okazji. Wypełza zewsząd jak cyklon B. Nie mówi się o niej wprost, raczej czuje duszący ciężar na piersi, zaciśniętą na szyi pętlę. Powieść lepiej się sprawdza jako ćwiczenie stylistyczne niż środek transportu do świata wyobraźni. Po lekturze pozostało wrażenie nieokreślonego niepokoju. Zdecydowanie nieprzyjemne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz