sobota, 30 lipca 2011

Max Frish "Montauk"

Kiedy czytam Maxa Frisha, mam wrażenie obcowania z kimś kto rozumie z życia więcej niż przeciętny śmiertelnik. Być może tak nie jest, być może Max jest  (był) tylko zręcznym iluzjonistą słowa. Niemniej jednak pamiętam dobrze tę mieszankę podziwu i niedowierzania po przeczytaniu przed laty "Homo Faber". Podobne uczucie powróciło przy kolejnej książce. "Montauk" to historia jednego dnia i jednego życia. Autor opisuje dzień w którym rozstaje się ze swoją... no właśnie z kim? Z partnerką, kochanką, prawie żoną, kolejną kobietą swojego życia? Wydaje się że wszystkiego po trochu. Zapewne istnieje słowo precyzyjnie opisujące ich relację, ale jakoś nie przychodzi mi ono do głowy. Max ma 63 lata a Lynn 31, tyle samo ile córka Maxa. Postanowili się spędzić ze sobą ostatni dzień, w którym Max przypomina sobie najważniejsze sceny i wydarzenia z życia. Odniosłem wrażenie że książka jest pożegnaniem Frisha z aktywnym życiem, rozliczeniem, powitaniem spokojnego, może nieco nudnego życia emeryta. Czyta się z przyjemną zadumą, szkoda że ten dzień musiał się skończyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz