Obejrzana wczoraj wieczorem "Mała Moskwa" pozostawiła po sobie bardzo przyjemne wrażenie. Uczucie jakie pozostaje po dobrym filmie jest szczególne. Nie wiadomo jak to się stało że się skończył. Powinien jeszcze trwać. Rzeczywistość wydaje się fikcją, powrót do niej to jak przebudzenie. Postacie prawdziwe, zdarzenia realne, iluzja niemal doskonała. Nie bez znaczenia jest też niezliczona ilość wątków z których autorzy upletli historię. Najbardziej oczywisty: miłość i zdrada, ale również odrzucenie i przebaczenie. Kolejne to realia życia lat 60tych ubiegłego wieku. Smutne pijackie życie okupantów zamkniętych w koszarach i paradoksalnie weselsze, bliższe wolności mieszkańców okupowanego kraju. Strategiczne, geopolityczne cele realizowane kosztem wolności osobistej tych którzy cele te realizują. Kosztem innych również, ale to już inna bajka. Nie zabrakło szczypty komizmu w sytuacjach poważnych. Pytanie: "Dlaczego Jura nie poleciał w kosmos?" jako sposób oznajmienia że tenże dzieci mieć nie może, dziś jeszcze wywołuje uśmiech na mych ustach. Podobała mi się nawet piosenka Ewy Demarczyk zaśpiewana z silnym rosyjskim akcentem. Jestem przekonany, że wrócę kiedyś do tego filmu. Choćby tylko myślami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz