niedziela, 15 lipca 2012

Hiromi Trio Project

W środę odbył się w audytorium w Santa Cruz genialny koncert. Nie chcę nadużywać wielkich słów, ale był naprawdę genialny. W filmiku jaki wklejam poniżej Hiromi Uehara mówi: moim celem nie jest przesłanie muzyki z palców rąk do uszu słuchaczy, chcę ją przekazać bezpośrednio z serca do ich serc. Ta sztuka jej się udaje. Od pierwszych taktów czułem się uczestnikiem niezwykłego wydarzenia. Pasja, perfekcja i improwizacja w modelowych proporcjach. Bywa że słucham jazzu, czasem muzyki klasycznej, nie należą one jednak do moich ulubionych gatunków. Ale z muzyką jest jak z jedzeniem, można zaledwie tolerować hiszpańską kuchnię i zachwycić się dobrze przyrządzonym ogonem byka. Takie przyziemne porównanie wpadło mi do głowy kiedy nie mogłem wyjść z podziwu dla wirtuozerii i klasy Hiromi. Jeśli ktoś z obecnych na sali nie znajdował się jakimś cudem w stanie ekstazy, to na pewno ją osiągnął kiedy na widowni zagrała niewyłączona komórka. Wśród publiczności dał się wyczuć nastrój dezaprobaty, nawet nie szmer niezadowolenia, rodzaj bezdźwięcznego dysonansu. Hiromi nie przerwała gry, wydawało się że może nawet nic nie zauważyła. Była w środku swojej muzyki. Ale po zaledwie 20-30 sekundach dzwonek telefonu pojawił się ponownie, tym razem wyczarowany z klawiatury fortepianu, idealnie podobny do oryginału zdawał się być odzewem, sekretnym przesłaniem tylko dla wtajemniczonych. Skończyło się na rozluźniającym śmiechu i krótkich brawach a zabrzmiało tak naturalnie jakby było od początku zaplanowane.
Piszę o Hiromi bo daje nazwę i przewodzi grupie, ale towarzyszy jej dwóch doskonałych muzyków, bez których trudno byłoby osiągnąć ten bliski ideału efekt: na gitarze basowej Anthony Jackson, na perkusji Simon Philips. Kiedy ponownie będę miał możliwość posłuchania jej na żywo, rzucę wszystko i pobiegnę do kasy po bilet. W pierwszym rzędzie.

Poniżej fragmenty wywiadu przeplatane muzyką. Nędzny erzac, ale lepszy rydz niż nic, jak mawiała moja Babcia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz