poniedziałek, 30 lipca 2012

Jun'ichi Watanabe "Za kwietnymi polami"

Na szczęście przed przeczytaniem książki nie zajrzałem do licznych entuzjastycznych recenzji w necie. Srogo bym się lekturą zawiódł, a tak zawiodłem się normalnie i spokojnie, zgodnie z planem i zasadą nil admirari. Bo czyż istnieje japońska książka poprawnie przetłumaczona z angielskiego? Poprawnie, czyli dająca się czytać bez uczucia, że oto zaserwowano danie mocno nieświeże w imię wątpliwych oszczędności na tłumaczeniu z oryginału. Dlaczego, pytam wymachując wirtualną pięścią w stronę wydawnictwa spod znaku harpagona, nie poproszono uprzejmie któregoś z japońskojęzycznych tłumaczy o przybliżenie tekstu polskiemu czytelnikowi? Nie wierzę że ta powieść jest zła. Momentami jest nawet ciekawa, ale przyjemność czytania psują zdania dostosowane do poziomu odbioru przeciętnego trzynastolatka. Mały przykład:
- Dobrze, zgadzam się. -Arinori z przesadą, po amerykańsku wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął, zdradzając tym swą młodość. To miłe zamiast na sztywnego urzędnika ze sprawozdaniem móc tu popatrzeć czasem na coś tak ładnego - powiedział w duchu i wyrwał sobie włos z nosa.
Ginko pomyślała że podróże na Zachód mimo wszystko wywarły na niego dobry wpływ. (str.103)
O co tu chodzi? Czy na Zachodzie urzędnicy państwowi wyrywają sobie włosy z nosa w obecności petentów? A może chodzi o uśmiech, obcy zazwyczaj japońskim urzędnikom? Albo amerykańskie wzruszenie ramionami? Nie, tak naprawdę chodzi o to że urzędnik przystał na żądanie wystosowane przez Ginko Ogino. Tekst pełen jest mniejszych i większych zgrzytów, skutecznie psujących przyjemność czytania. Dodatkowo, postać Ginko jawi się bardziej antypatyczna niż heroiczna. Dobrze ilustruje tezę że suma inteligencji i wykształcenia nie oznacza życiowej mądrości, pozwala jedynie na sprawne odgrywanie wyuczonej roli. Chciałbym na koniec dodać coś pozytywnego na temat powieści Watanabe i od razu przychodzi mi na myśl że czyta się ją szybko. Szkoda że nie bezboleśnie.

4 komentarze:

  1. oj, nie cierpię tłumaczeń kolejnych jak ja je nazywam, czyli niestety, nie z oryginału na polski. Masz rację, strasznie książki tracą a jeszcze wychodzą takie jak cytowane przez Ciebie babole. Ale jak mówisz, kasa, kasa rządzi i oto efekty. Ja w takim razie po tę książkę bym nie sięgnęła;)
    Pozdrawiam,
    chiara76

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj chiaro :)
    też nie cierpię takich kolejnych tłumaczeń i nawet się nie czepiam tłumacza, bo skąd on biedny miał się orientować w japońskich realiach skoro uczył się angielskiego? Ale czytanie tekstu bez kontekstu historycznego, kulturowego, społecznego jest dla mnie jak próba poznania człowieka przy pomocy rzutu oka na zwłoki. Po prostu się nie da. Wolę zachęcać do przeczytania czegoś niż zniechęcać ale nie zawsze się da. Pozdrawiam serdecznie,
    m.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, a mi nawet nie czytało się jej szybko. Próbowałam i poległam, po paru tygodniach oddałam ją nieskończoną koleżance... Ten język aż bolał, niestety. Kojarzył mi się z jeszcze gorzej przetłumaczonym (napisanym?) "Motylem na wietrze" - chyba najgorszą japońską książką, jaką miałam (nie)przyjemność czytać...

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Aithne na tym przeterminowanym i zmumifikowanym już nieco blogu. Cieszę się że zajrzałaś i zechciałaś skomentować :))
    "Motyla na wietrze" nie znam i po Twojej rekomendacji nie spodziewam się poznać, za to teraz czytam genialne wprost tłumaczenie "Kokoro" Sosekiego na hiszpański z 70 stronicowym posłowiem od tłumacza. To jest dopiero uczta!
    Ciekaw jestem czy wybierasz się znowu do Japonii...
    Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń