sobota, 13 marca 2010

Patrick Rothfuss "Imię Wiatru"

Kolejna książka, kolejny prezent rozpakowany. Dawno już nie czytałem nic z fantastyki. Chyba od ponad 20 lat. Ot, taki powrót do lat młodzieńczych. Recenzje podkreślają, że powstała książka wyjątkowa, książka dziesięciolecia, dzieło na miarę Tolkiena. Czasem zastanawiam się jaki procent od sprzedaży mają autorzy laurek. Moim zdaniem to po prostu jedna z tych historii jakie chętnie czytamy. Główny bohater, Kwothe, przypomina trochę Old Shatterhanda, hrabiego de Monte Christo, Zagłobę, Kmicica, d'Artagnana, Tomka Wilmowskiego... i pewnie wielu innych wielkich i sławnych. Być może nawet podobnie jak oni doczeka się swojej strony w Wikipedii? Właśnie sprawdziłem, na razie nie ma :)
Niemniej jednak czyta się dobrze, pozwala zanurzyć się w innym świecie bez większego wysiłku, nie powodując gwałtownej  abstynencji po przerwaniu lektury. Przychodzi mi do głowy takie określenie: dobrze upichcone danie dla średnio głodnego komensala. W takim momencie żałuję że nie mam już nastu lat, o ileż lepiej wyglądałby powieściowy świat, o ileż barwniejsze przygody spisane przez niestrudzonego autora w ciągu 14 lat mozolnego cyzelowania tekstu! Mimo tych kilku chłodnych uwag coś mi mówi, że ciekawość zwycięży i sięgnę po kolejne tomy trylogii. I polecę dzieciom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz