poniedziałek, 17 maja 2010

Anaïs Nin "Małe ptaszki"


Uśmiałem się szczerze czytając "Małe ptaszki". Nieco wbrew tytułowi nie jest to dzieło ornitologiczne. Raczej przywodzi na myśl metaforyczne i frywolne znaczenie rzeczownika ptaszek. Książeczka jest zbiorkiem opowiadań erotycznych, pisanych jak podaje autorka w przedmowie, dla pieniędzy i wespół z grupką zaprzyjaźnionych, przymierających głodem literatów. Dlaczego jednak się uśmiałem zamiast podniecić, co wydawałoby się bardziej na miejscu? Otóż, mimo z pozoru odważnych opisów seksualnych aktów, wypływa nieustannie historyczne tło w jakim powstały. Przykład? Inicjatywa ze strony kobiety jest przedstawiona jako zachowanie godne prostytutki, pogląd dziś tak archaiczny, że powoduje zdziwienie. Powyższe traktuję jako zalety książki. Kolejną mocna stroną są liczne zabawne porównania i metafory. Nie mogę się powstrzymać, żeby czegoś nie zacytować z pamięci: ...w końcu nadziała się na sztywny pal purytanizmu. Albo taki kwiatek opisujący kobietę promieniującą zmysłowością: ...była jak srom wywinięty na lewą stronę. A teraz już zupełnie poważnie. Bardzo przemawia mi do wyobraźni przyrównanie seksu do sztuki kulinarnej, zależność miedzy intensywnością pożądania a zapachem i smakiem odczuwanym przed, podczas i po. Najlepiej zostało to oddane w opowiadaniu "Szafran", ale pojawia się chyba we wszystkich. Jeden z pomysłów Anais zaskoczył mnie kompletnie. W opowiadaniu "Maja" malarz woli kochać się z namalowanym przez siebie obrazem śpiącej żony niż z nią samą. Właściwie nie tyle woli co nie ma wyboru, bo jedynie obraz jest w stanie doprowadzić go do wzwodu i orgazmu. Czy istnieje jakaś granica fantazji seksualnej? Wydaje się że granicę wyznacza fizjologia a dokładniej możliwości najważniejszego narządu zaangażowanego w akt miłosny. Mózgu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz