Książka napisana w latach 50 tych, wydana po raz pierwszy w 1973. Przeczytałem ją parę lat temu a teraz powróciła, otrzymana w prezencie od znajomego. "Bo ty zawsze coś czytasz", powiedział.
Rafael Arozarena to autor z którego Kanaryjczycy są niezmiernie dumni a jego "Mararía" jest uważana za klasykę miejscowej prozy. To książka powstała w wyniku pobytu autora w Femés na Lanzarote. Zasłyszana historia o spotkanej tam samotnej staruszce o reputacji wiedźmy. Dziś wiedźma, w młodości piękna kobieta. Obiekt miłości i pożądania w całej okolicy. Powód zatargów, rozwodów, morderstw. Historia widziana oczyma wielu bohaterów. Powoli odsłania się obraz życia tytułowej Mararii i na równoległym planie obraz Lanzarote sprzed lat. Lanzarote, dziś atrakcja turystyczna, imponujący efekt aktywności wulkanicznej i zabiegów
Cesara Manrique, była przed laty miejscem, gdzie palące słońce i sucha ziemia czyniły życie trudnym. Wyganiały mieszkańców na emigrację do Ameryki, skazywały na trudną dolę robotnika rolnego, niebezpieczną pracę rybaka. Nieliczni właściciele ziemscy wiedli nieporównywalnie łatwiejszy żywot, utrzymując się z podobnej do niewolniczej pracy innych. Książka bardzo dobrze oddaje tamtą atmosferę. Czytając czułem zapach Lanzarote, miałem przed oczami jej kolory. W uszach szum wiatru i jego słony smak na wargach. Arozarena był nie tylko pisarzem. Był poetą. To nadaje książce specjalny posmak, pozwala się w niej zatracić. Z przyjemnością wracam wspomnieniem do Lanzarote. Do tej jaką widziałem przed kilku laty i do tej jaką odkrywa Rafael Arozarena. Jak to możliwe, że ta druga jest mi bliższa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz