środa, 18 sierpnia 2010

Vladimir Nabokov "Lolita"

Właśnie zmęczyłem skończyłem "Lolitę". Trudno jest skomentować coś, co zostało przewałkowane na wszystkie strony przez głowy tęższe od mojej. Nie pozostaje mi nic innego, jak zająć wygodną pozycję ignoranta i zacząć od czwartego zdania. Dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie, co zrobiło na mnie największe wrażenie po lekturze. Nabokov wzbudził we mnie sympatię do głównego bohatera. Sprawa wydawałoby się beznadziejna, bo jak można zapałać ciepłym uczuciem do pederasty, gwałciciela, kłamcy, mordercy, wariata z manią prześladowczą, na domiar złego ciągle wtrącającego francuskie słowa i zdania? A jednak można. Nawiasem mówiąc, początkowo to francuszczyzna najbardziej mnie odpychała. Nie znam tego języka, nie wiem jak się wymawia, nie wiem co oznaczają liczne francuskie wtręty. Koszmar. Okazało się, że pojawiają się w konkretnym celu i teraz zastanawiam się nad problemem odwrotnym zgoła: w jaki sposób poradzono sobie z tym w wydaniach francuskich? Zmieniono francuski na inny język? Zastosowano kursywę? Może rosyjski i cyrylicę? Zmierzam do tego, że książka z biegiem czasu i upływem stron zyskuje, pięknieje. Jest jak kawałek drewna, zmieniający się powoli w ciekawą rzeźbę w zręcznych dłoniach artysty. Elementy pierwotnie robiące wrażenie niepotrzebnych, nabierają znaczenia a nawet stają się niezbędne dla rozwoju akcji. Napisałem akcji? Błąd. Dla rozwoju sztuki. Nie o akcję przecież chodzi.  W posłowiu Nabokov porównuje się do iluzjonisty. Ok, może być iluzjonista.
Podsumowując, choć na przeczytanie nieco ponad trzystu stron potrzebowałem więcej  niż miesiąca, nie żałuję. Było warto. Dziękuję tłumaczowi, panu Michałowi Kłobukowskiemu. Wyobrażam sobie że nie było łatwo, panie Michale. Przyznaję ze skruchą, początkowo krytykowałem efekt pańskiej pracy w swej lolipuciej małości. Być może nie tylko książka rośnie wraz z kolejnymi przewracanymi stronicami. Być może rośnie również czytelnik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz